Polecam, ciekawy tekst:
Cytuj:
Gdyby przyjechali do mnie znajomi z zagranicy i chcieli poznać polską kulturę oraz dowiedzieć się, jak żyją młodzi ludzie nad Wisłą, nie byłabym sobą, gdybym nie zabrała ich na jakiś fajny, punk-rockowy koncert. Gdyby działo się to w tym miesiącu, bez wątpienia poszlibyśmy na koncerty kapel Akurat i Włochaty, które grały właśnie we Wrocławiu. Podejrzewam, że moi goście mogliby czuć się trochę zaskoczeni. Zobaczyliby bowiem setki młodych ludzi skandujących „Rżnij karabinem w bruk ulicy!” i wykrzykujących antysystemowe hasła. Dready, irokezy, arafatki, na plecakach naszywki z radykalnymi sloganami. — Może w tej Polsce nie jest wcale tak źle — mogliby pomyśleć — skoro tyle tutaj alternatywnej młodzieży? Ich entuzjazm nie trwałby jednak długo. Znacznie by zmalał, gdyby zostali u nas dłużej i mieli okazję wziąć udział w którejś z organizowanych we Wrocławiu manifestacji, na przykład antywojennej. Tym razem też by się pewnie zdziwili. Zamiast tłumów, których mogli się spodziewać, biorąc pod uwagę to, co widzieli wcześniej, zobaczyliby grupkę kilkunastu lub kilkudziesięciu osób, w dodatku — co ciekawe — w większości nie wyglądących na jakichś szczególnych radykałów. Dlaczego tak się dzieje?
Musiałabym wytłumaczyć moim gościom, że nie ma właściwie żadnej zależności między tym, czego dziś młodzi ludzie w Polsce słuchają, co na pierwszy rzut oka manifestują swoim strojem, a tym, co robią i jakie przekonania deklarują. Bo co u nas oznacza, że ktoś nosi, dajmy na to, tzw. arafatkę? Oprócz tego, że pasuje mu kolorystycznie do czapki zapewne nic. Wolałabym też nie pytać go o to, dlaczego ta chusta akurat tak się u nas nazywa. Tak jak nie oczekiwałabym pełniejszej wypowiedzi na temat rastafarianizmu od właściciela dreadów. Albo czy nastolatka z irokezem i kurtką z ćwiekami musi być przedstawicielką subkultury punk? Naturalnie, że nie. Może po prostu przeczytała w najnowszym numerze „Bravo”, że punk jest trendy. A jeśli za miesiąc weźmiemy ją za pacyfistkę, to nie dlatego, że nagle stała się przeciwniczką wojny, ale raczej dlatego, że do kolejnego numeru pisma dołączono hippisowskie koraliki i pacyfkę do zawieszenia na szyję. Zresztą, dziś wszystko jest dozwolone — można być fanem Manu Chao i jednocześnie uważać, że nie ma nic lepszego niż kapitalizm, można też, jak się przekonałam, słuchać Pidżamy Porno i głosować na PiS.
Bunt jako jedna z ofert stylistycznych wydaje się być atrakcyjniejszy niż bunt rozumiany tradycyjnie — jako krytyczna postawa względem świata i sprzeciw wobec zastanej rzeczywistości. Fajnie jest ubrać koszulkę z Che Guevarą, pójść na koncert Grabaża i pokrzyczeć kolektywnie: „Lecz my nie będziemy pokorni, nie będziemy pokorni i bierni, weźmiemy, co będzie pod ręką i staniemy po stronie rebelii”, po czym wrócić grzecznie do domu i z powrotem stać się porządnym obywatelem. Łatwiej jest zrzucić winę na system, ponarzekać przy piwie na Babilon, niż zaangażować się w konkretne działania. Nie twierdzę, że każdy musi od razu obalać system, ale po co udawać, że jest się wywrotowcem? Osobiście bałabym się, że dopadnie mnie schizofrenia, gdybym śpiewała, że jest A, a robiła B. Jak widać jednak, moje obawy nie są podzielane przez wszystkich.
„Radykalna muzyka, radykalne teksty — to dobrze, gdy za tym stoją czyny, lecz śmieszne i jałowe, kiedy słowo jest tylko słowem” — śpiewają „Złodzieje Rowerów” w kawałku zatytułowanym „Zadredowani w sobie”. I jeśli założyć, że tekst piosenki ma jeszcze dziś jakiekolwiek znaczenie, mogę powiedzieć tylko jedno: nic dodać, nic ująć.
Źródło
http://www.recykling.uni.wroc.pl/index. ... rticle=155