Jestem przekonany, że ty doskonale pamiętasz...
Czy ci się to podoba, czy nie - gry komputerowe (i właściwie cała branża rozrywkowa) są wg. rozmaitych teorii ekonomicznych dobrem konsumpcyjnym wyższego rzędu. A to oznacza, że do życia nie są niezbędne i bynajmniej wcale nie oznacza, że "należą się każdemu".
Jeżeli nie jesteś w stanie zapracować na dobra wyższego rzędu, po prostu z nich nie korzystasz. A dlaczego nie jesteś w stanie zapracować, to już inna rzecz. W gospodarce rynkowej, z jaką mamy w Polsce do czynienia (przynajmniej w dominującej części i tam, gdzie dotyczy to pojedynczych konsumentów) - zarabiasz tyle, ile jesteś wart na rynku.
Zarabiasz mało, jeśli nie jesteś wykształcony, nie masz doświadczenia, jesteś po prostu głupi, albo zwyczajnie masz pecha. Ale wina leży po twojej stronie, nie po stronie "sił wyższych" (ewentualnie po stronie rodziców, jeśli, jak piszesz, kasa idzie na alkohol, a nie na twoje przygotowanie do życia).
Czy się to komuś podoba, czy nie, gry komputerowe to nie zabawki dla dzieci, które rozdaje Unesco. To cały przemysł, który rządzi się prawami rynku - i to wszystkimi na linii producent-sprzedawca-konsument.
"Nie stać mnie na gry, ale to nie ja jestem temu winny, więc kradnę". Tak?
Czyli jak ma być? "Państwo powinno mi zapewnić pracę i płacę taką, żeby na wszystko mi wystarczało, w tym także na gry". Tak?
I tak oto kółko się zamyka, bo wyznajesz teorie systemu, który niby "jest wszystkiemu winny".