W toczącej się dyskusji, pozwólcie, że przedstawię felieton Rafała A. Ziemiewkicza, który, chociaż napisany został 5 lat temu, wciąż zachowuje swoją aktualność.
Rafał A. Ziemkiewicz napisał(a):
Homo go home!
W znakomitej, choć propagującej dość obrzydliwy światopogląd powieści Hellera "Paragraf 22" pewien Indianin wygłasza tyradę przeciwko rasizmowi. "Rasizm to hańba - mówi. Do czego to podobne, żeby porządnego Indianina traktować jak jakiegoś parszywego czarnucha". Identyczną logiką popisał się, zapewne tego nie zauważając, redaktor pisma dla tzw. gejów, komentując w radiowej Trójce wypowiedź Ojca Świętego na temat parady homoseksualistów w Rzymie. Ojciec Święty, przypomnę, zacytował fragment Katechizmu, nakazujący podchodzić do homoseksualistów delikatnie i z miłosierdziem. Wspomniany redaktor oznajmił, że jest to dla "gejów" obraźliwe, bo czyni z nich ludzi drugiej kategorii, a "geje", cytuje, nie powinni być traktowani "jak niepełnosprawni".
Mniejsza o ten lapsus. Sens wypowiedzi rzeczonego redaktora jest jasny, i zresztą zbieżny z niedawno cytowaną w KAC-u wypowiedzią pewnej lesbijki: działacze spod sztandarów "gay & les" nie chcą, by homoseksualiści byli tolerowani. Chcą, żeby ich akceptowano. I jeszcze żeby ta akceptaccja miała swój wyraz w postaci subwencji do rozmaitych homoprzedsięwzięć, oczywiście z pieniędzy podatników. Piotr Semka w "Życiu" streścił żądania, jakie w Rzymie podczas obrad homoseksualnych aktywistów zgłaszano, kto ciekaw, niech sięgnie po jego tekst.
Zapytajmy jednak: co konkretnie "geje" życzą sobie, abyśmy akceptowali i subwencjonowali z naszych podatków? Potoczna odpowiedź na to pytanie zawiera sformułowania takie jak "odmienność" czy "orientacja seksualna". Myślę, że jest to odpowiedź fałszywa. Nie, tu nie chodzi o homoseksualizm jako taki. Wcale nie. To, że w taki sposób przedstawiają tę sprawę media, jest oczywistą manipulacją.
Manipulacja ta polega na utożsamieniu "geja" z homoseksualistą, tak jakby to nowe słówko oznaczało to samo, niosąc tylko cieplejsze skojarzenia. Otóż nie. Między homoseksualistą a "gejem" jest dokładnie taka sama różnica, jak między heteroseksualistą, a, z przeproszeniem, dziwkarzem. Słowo "gej", czyli z angielskiego "wesołek", nie oznacza przyrodzonej skłonności do własnej płci, tylko styl życia, który folgowanie tej skłonności podnosi do rangi sensu istnienia. Ruch "gejowski" nie po to powstał i nie po to organizuje swe parady, by pokazywać, że homo są ludźmi równie jak inni zdolnymi do głębokich uczuć, do wierności i życia w stałych związkach. Ruch "gejów" wyrasta z żarliwej pochwały homoseksualnej - jakże staroświecko zabrzmi to słowo - rozpusty. Jeden rzut oka wystarczy, by stwierdzić, że "gejowskie" parady mają charakter orgiastyczny, czy, mówiąc mniej mądrze, po prostu - burdelowy. Nie idą w nich normalni ludzie, którzy by nieśli światu przesłanie "mimo odmiennie niż u większości skierowanego pociągu płciowego, jesteśmy pełnowartościowymi członkami społeczeństwa". Widzimy bandę picusiów, półnagich albo poprzebieranych w, ja wiem, siatkowe pończochy, skórzane imitacje mundurów SS czy łańcuchy, krzyczących wręcz: "jesteśmy męskimi dziwkami, puszczamy się na prawo i lewo - i z tego właśnie jesteśmy dumni!"
Gdy w latach siedemdziesiątych homoseksualiści w USA byli dziesiątkowanie przez AIDS, zajmujący się tą chorobą lekarze zaapelowali do nich... nie, nie o wstrzemięźliwość seksualną, nie szli tak daleko. Zaapelowali do homo o monogamię, przynajmniej do czasu, aż nauka znajdzie na AIDS lekarstwo. "Gejowscy" działacze na apel ten zareagowali furią i wrzaskami o faszyzmie. Homoseksualna monogamia zaprzeczała temu, czego się ich ruch domagał i na czym bazował: rozwojowi "gejowskich" klubów, których bywalcy parzyli się taśmowo i anonimowo, wspomagając swą wydolność zastrzykami i bijąc rekordy, kto zaliczy więcej partnerów. Zamiast poprzeć rozsądny apel lekarzy, przywódcy "gejów" woleli organizować wokół zmarłych na AIDS absurdalne w swej istocie celebry, jakby byli oni bohaterami poległymi w boju o szczytne ideały.
Ruch "gejów" jest ze swej natury odrażający, tak samo, jak odrażający byłby ruch promujący w podobny sposób rozpustę heteroseksualną. Tyle, że takiego ruchu hetero zorganizować się nie udało. Homo, być może na zasadzie efektu odbicia wahadła, okazali się wdzięczniejszym materiałem na taran powszechnej rewolucji obyczajowej, mającej pogrzebać tradycyjne społeczeństwo z jego moralnością, patriarchalną rodziną i - przede wszystkim - Kościołem, najsilniej przez ruch ten atakowanym. Śmiem twierdzić, że "geje" tyle dbają o dolę homoseksualistów, ile komuniści dbali o dolę robotnika. Wobec homoseksualistów należy być, jak każe Katechizm, tolerancyjnym - "gejów" natomiast trzeba zwalczać tak samo, jak komunizm, nazizm, feminizm i inne obłędne ideologie, mające ambicję niszczenia "starego świata". Myślę zresztą, że najusilniej powinni "gejom" przeciwstawiać się sami homoseksualiści. We własnym, najlepiej pojętym interesie.
Jeśli kogoś zainteresował powyższy felieton, może odwiedzić stronę autora
http://ziemkiewicz.fantastyka.art.pl/